A to maleństwo napisane onegdaj dla Efanastyki
Diablo, Baldur's Gate, Icewind Dale czy Fallout... Te serie znane są od lat użytkownikom komputerów. No właśnie. Komputerów. A co, jeśli ktoś postanowił porzucić poczciwego pieca dla konsoli?
To bardzo specyficzny rynek i nie tak młody, jak się z początku może wydawać. Wiele osób myśli, że Pegasus był prekursorem tego typu rozrywki. Owszem, w Polsce tak. Tyle, że o ile nasz kochany pegazik miał premierę na początku lat 90, to jego odpowiednik za granicą, czyli NES, ukazał się w Kraju Kwitnącej Wiśni w roku... 1983! W momencie boomu konsolowego w naszym kraju, za oceanem świętował już tryumf SNES, będący rozwinięciem myśli technicznej poprzednika.
I od niego właśnie zaczyna się historia bardzo specyficznego gatunku gier, jakimi są konsolowe RPG (czasem nazywane jRPG).
W tej chwili trudno już dociec, który tytuł był pierwszy, ale najbardziej wybiły się: Star Ocean, Tales of Phantasia i oczywiście gigant branży i niedościgniony ideał czyli Final Fantasy. Najlepszą reklamą owych serii jest przede wszystkim fakt, że do dziś pojawiają się i rozchodzą w milionowych nakładach kolejne części.
Co zaś stanowi o fenomenie tego gatunku gier? Przede wszystkim fabuła. Oczywiście wiele jest doskonałych gier bazujących na „standardach” fantasy, ale Japończycy posuwają się w swych produkcjach o krok dalej. Często łączą klasyczny średniowieczny klimat z nowoczesnością, zaś elfy biegające z karabinami nie są tam niczym dziwnym. Poza tym w 99% jRPG główny wątek opowieści jest zakręcony niczym baranie rogi przepuszczone przez wirówkę wysokoprzeciążeniową. W połączeniu z ogromną ilością pobocznych zadań i historii daje to naprawdę długą zabawę.
Za przykład może tu posłużyć wydana na SNES w latach 80 pierwsza część sagi Final Fantasy, którą ostatnio zakupiłem w wersji na konsolę PSP. Ukończenie jej zajęło mi bite 47 godzin, a i tak nie udało mi się odkryć całości tego niesamowitego świata. Drużyna w tego typu grach zwykle składa się z kilku do kilkunastu bohaterów różnych płci, ras i profesji. Do samej walki stają jednak trzy, maksymalnie cztery postacie. Walka odbywa się turowo i o ile zwykłe potwory nie stanowią zagrożenia, o tyle bossowie potrafią zaleźć za skórę (przykład - w przedostatniej części Final Fantasy moja walka z "nieobowiązkowym" bossem trwała przeszło 11 godzin!).
Przez kilkanaście lat od premiery pierwszego FF niewiele się działo nowego. Wychodziły kolejne części znanych już serii, kilka doczekało się konwersji na Game Boy'a, pojawiło się kilka lepszych i gorszych nowych marek, zaś Squaresoft (obecnie Square-Enix) stawał się potentatem branży.
Rewolucja przyszła w drugiej połowie lat 90 wraz z pojawieniem się grafiki 3D i pierwszego PlayStation. Na początku ukazywały się mniej udane tytuły, stawiano na nowe możliwości graficzne zaś fabuła bywała niedopracowana. Jednym z niewielu podówczas chlubnych wyjątków była Saga Frontier. Gra o tyle ciekawa, że jej fabuła rozgrywała się na przestrzeni... kilku pokoleń, na dodatek obserwowaliśmy ją z punktu widzenia kilku rodzin, których losy niejednokrotnie splatały się.
Nadszedł wreszcie magiczny rok 1997, kiedy to światło dzienne ujrzała największa gra jRPG wszech czasów czyli Final Fantasy VII. Sukces był tak ogromny, że dziesięć lat później jej uniwersum zostało uzupełnione o jeszcze dwie gry i dwa filmy, którym poświęcę osobny artykuł. Przygniatała ona wówczas zarówno grafiką jak i rozmachem fabularnym, którego nie powstydziłaby się niejedna seria książek czy film. Gra ta wytyczyła nowe wzorce w branży jRPG, choć ani następne części tej serii, ani inne przedstawicielki gatunku nie dorosły jej do pięt (choć i tak w większości były to doskonałe gry).
Potem przyszły czasy nowego Game Boy'a Advance oraz drugiego PS-a i na scenę wskoczyła amerykańska firma ATLUS. Wniosła ona kilka ciekawych nowości. Należy tu wspomnieć zwłaszcza o wydanej na GBA serii Summon Night Swordcraft Story, której bohater przedzierał się przez podziemia i wycinał hordy potworów własnoręcznie wykonaną bronią, czy też Shin Megami Tensei - Digital Devil Saga, gdzie bohaterami była garstka przyjaciół przemierzających postapokaliptyczny świat i zmieniająca się w cyfrowe demony (Japończycy czasem są na praaawdę dziwni). Tryumfy święciły także takie tytuły jak Monster Hunter, czy znakomite Dark Cloud i Dark Chronicle. Próbowano też przenieść na konsole dobrze znaną pecetowcom serię Baldur's Gate, lecz zmieniono ją w zwykła siekankę i zdaniem autora była to "zwykła kupa". Co zaś tyczy się marek już wypróbowanych to tu działo się raczej kiepsko. O ile Final Fantasy X jeszcze trzymało poziom, tak X-2 było już medialną papką dla małych dziewczynek zakochanych w Leo di Caprio i My little Pony. Potem wyszło jeszcze FFXI, które było typowym MMORPG i z racji specyfiki rynku konsol nie odniosło większego sukcesu.
Potem, gdy "czarnulka" powoli już dogorywała, pojawiła się FF XII i znów przewróciła rynek konsol do góry nogami. Grafika wyciągała z zabawki Sony wszystko co było możliwe i nawet jeszcze ciut więcej, zaś fabule może i brakowało rozmachu "siódemki", ale też bardzo mocno wciągała. Tym razem twórcy postawili na nieco momentami zbyt moralizującą historię o wojnie i ludziach próbujących odnaleźć siłę, by przetrwać jej koszmar. To niestety była ostatnia dobra gra z tego gatunku na konsole starszej generacji.
Oczywiście rynek jRPG jest wielokroć bardziej rozbudowany niż to wynika z powyższego artykułu, lecz gdybym miał opisać wszystkie jego niuanse nie starczyłoby mi życia. Dlatego też wybrałem jeno najbardziej godne uwagi przykłady i zagadnienia. Co zaś tyczy się nowych konsol to mało co jest w stanie przykuć moją uwagę na dłużej. Wolę grać w remake'i starszych tytułów na PSP niż brać się za byle co. Tydzień temu jednak na PS3 ukazała się najnowsza część sagi Final Fantasy i już od pewnego czasu moje maniakalno-redaktorskie paluszki prawie nie wypuszczają pada z rąk.
Diablo, Baldur's Gate, Icewind Dale czy Fallout... Te serie znane są od lat użytkownikom komputerów. No właśnie. Komputerów. A co, jeśli ktoś postanowił porzucić poczciwego pieca dla konsoli?
To bardzo specyficzny rynek i nie tak młody, jak się z początku może wydawać. Wiele osób myśli, że Pegasus był prekursorem tego typu rozrywki. Owszem, w Polsce tak. Tyle, że o ile nasz kochany pegazik miał premierę na początku lat 90, to jego odpowiednik za granicą, czyli NES, ukazał się w Kraju Kwitnącej Wiśni w roku... 1983! W momencie boomu konsolowego w naszym kraju, za oceanem świętował już tryumf SNES, będący rozwinięciem myśli technicznej poprzednika.
I od niego właśnie zaczyna się historia bardzo specyficznego gatunku gier, jakimi są konsolowe RPG (czasem nazywane jRPG).
W tej chwili trudno już dociec, który tytuł był pierwszy, ale najbardziej wybiły się: Star Ocean, Tales of Phantasia i oczywiście gigant branży i niedościgniony ideał czyli Final Fantasy. Najlepszą reklamą owych serii jest przede wszystkim fakt, że do dziś pojawiają się i rozchodzą w milionowych nakładach kolejne części.
Co zaś stanowi o fenomenie tego gatunku gier? Przede wszystkim fabuła. Oczywiście wiele jest doskonałych gier bazujących na „standardach” fantasy, ale Japończycy posuwają się w swych produkcjach o krok dalej. Często łączą klasyczny średniowieczny klimat z nowoczesnością, zaś elfy biegające z karabinami nie są tam niczym dziwnym. Poza tym w 99% jRPG główny wątek opowieści jest zakręcony niczym baranie rogi przepuszczone przez wirówkę wysokoprzeciążeniową. W połączeniu z ogromną ilością pobocznych zadań i historii daje to naprawdę długą zabawę.
Za przykład może tu posłużyć wydana na SNES w latach 80 pierwsza część sagi Final Fantasy, którą ostatnio zakupiłem w wersji na konsolę PSP. Ukończenie jej zajęło mi bite 47 godzin, a i tak nie udało mi się odkryć całości tego niesamowitego świata. Drużyna w tego typu grach zwykle składa się z kilku do kilkunastu bohaterów różnych płci, ras i profesji. Do samej walki stają jednak trzy, maksymalnie cztery postacie. Walka odbywa się turowo i o ile zwykłe potwory nie stanowią zagrożenia, o tyle bossowie potrafią zaleźć za skórę (przykład - w przedostatniej części Final Fantasy moja walka z "nieobowiązkowym" bossem trwała przeszło 11 godzin!).
Przez kilkanaście lat od premiery pierwszego FF niewiele się działo nowego. Wychodziły kolejne części znanych już serii, kilka doczekało się konwersji na Game Boy'a, pojawiło się kilka lepszych i gorszych nowych marek, zaś Squaresoft (obecnie Square-Enix) stawał się potentatem branży.
Rewolucja przyszła w drugiej połowie lat 90 wraz z pojawieniem się grafiki 3D i pierwszego PlayStation. Na początku ukazywały się mniej udane tytuły, stawiano na nowe możliwości graficzne zaś fabuła bywała niedopracowana. Jednym z niewielu podówczas chlubnych wyjątków była Saga Frontier. Gra o tyle ciekawa, że jej fabuła rozgrywała się na przestrzeni... kilku pokoleń, na dodatek obserwowaliśmy ją z punktu widzenia kilku rodzin, których losy niejednokrotnie splatały się.
Nadszedł wreszcie magiczny rok 1997, kiedy to światło dzienne ujrzała największa gra jRPG wszech czasów czyli Final Fantasy VII. Sukces był tak ogromny, że dziesięć lat później jej uniwersum zostało uzupełnione o jeszcze dwie gry i dwa filmy, którym poświęcę osobny artykuł. Przygniatała ona wówczas zarówno grafiką jak i rozmachem fabularnym, którego nie powstydziłaby się niejedna seria książek czy film. Gra ta wytyczyła nowe wzorce w branży jRPG, choć ani następne części tej serii, ani inne przedstawicielki gatunku nie dorosły jej do pięt (choć i tak w większości były to doskonałe gry).
Potem przyszły czasy nowego Game Boy'a Advance oraz drugiego PS-a i na scenę wskoczyła amerykańska firma ATLUS. Wniosła ona kilka ciekawych nowości. Należy tu wspomnieć zwłaszcza o wydanej na GBA serii Summon Night Swordcraft Story, której bohater przedzierał się przez podziemia i wycinał hordy potworów własnoręcznie wykonaną bronią, czy też Shin Megami Tensei - Digital Devil Saga, gdzie bohaterami była garstka przyjaciół przemierzających postapokaliptyczny świat i zmieniająca się w cyfrowe demony (Japończycy czasem są na praaawdę dziwni). Tryumfy święciły także takie tytuły jak Monster Hunter, czy znakomite Dark Cloud i Dark Chronicle. Próbowano też przenieść na konsole dobrze znaną pecetowcom serię Baldur's Gate, lecz zmieniono ją w zwykła siekankę i zdaniem autora była to "zwykła kupa". Co zaś tyczy się marek już wypróbowanych to tu działo się raczej kiepsko. O ile Final Fantasy X jeszcze trzymało poziom, tak X-2 było już medialną papką dla małych dziewczynek zakochanych w Leo di Caprio i My little Pony. Potem wyszło jeszcze FFXI, które było typowym MMORPG i z racji specyfiki rynku konsol nie odniosło większego sukcesu.
Potem, gdy "czarnulka" powoli już dogorywała, pojawiła się FF XII i znów przewróciła rynek konsol do góry nogami. Grafika wyciągała z zabawki Sony wszystko co było możliwe i nawet jeszcze ciut więcej, zaś fabule może i brakowało rozmachu "siódemki", ale też bardzo mocno wciągała. Tym razem twórcy postawili na nieco momentami zbyt moralizującą historię o wojnie i ludziach próbujących odnaleźć siłę, by przetrwać jej koszmar. To niestety była ostatnia dobra gra z tego gatunku na konsole starszej generacji.
Oczywiście rynek jRPG jest wielokroć bardziej rozbudowany niż to wynika z powyższego artykułu, lecz gdybym miał opisać wszystkie jego niuanse nie starczyłoby mi życia. Dlatego też wybrałem jeno najbardziej godne uwagi przykłady i zagadnienia. Co zaś tyczy się nowych konsol to mało co jest w stanie przykuć moją uwagę na dłużej. Wolę grać w remake'i starszych tytułów na PSP niż brać się za byle co. Tydzień temu jednak na PS3 ukazała się najnowsza część sagi Final Fantasy i już od pewnego czasu moje maniakalno-redaktorskie paluszki prawie nie wypuszczają pada z rąk.
Efantastyka. Tak brzmi poprawna nazwa portalu.
OdpowiedzUsuńThordis ma rację, poprawione :)
OdpowiedzUsuń